W poprzednim wpisie wspominałem o tym, że w ostatnim czasie staram się częściej świadomie słuchać tego, co mówi mi moje ciało – czy też serce. Wspominałem też, że takie podejście otwiera przede mną nowe drogi i w ostatecznym rozrachunku przynosi wiele dobrego. Każdy medal ma jednak dwie strony. W wielu przypadkach, droga, którą wybrałem kierując się sercem, okazuje się być wyjątkowo trudna czy bolesna. Zamiast znanej mi ścieżki, wydeptanej i względnie bezpiecznej, potrzeba wiele wytrwałości by przedrzeć się przez kolczaste krzewy, które ochoczo kaleczą stopy i dłonie.
Jak pewnie łatwo się domyślić, pokusa za tym, by wrócić na znaną nam drogę, potrafi być wyjątkowo silna. Ma to miejsce szczególnie wtedy, kiedy czuję, że tracę siły, rany zaczynają krwawić, a kiedy patrzę przed siebie, jedyne co widzę to czarną otchłań. Zatrzymanie się w tym punkcie i podjęcie decyzji o tym co dalej, to chwila wymagająca największego wysiłku i determinacji. W głowie kłębią się pytania: „Jak daleko jeszcze?”, „A co jeśli nic tam na mnie nie czeka?”, „Czy wystarczy mi sił?”. Wizja powrotu na starą, wydeptaną ścieżkę, choć nie idealną, ale jednak znaną, staje się kusząca.
Pojawia się lęk, przemożna chęć odpoczynku, powrotu. Chciałbym móc powiedzieć, że zawsze znajduję w sobie wystarczająco determinacji, by iść do przodu. Prawda jest jednak często inna. W większości przypadków, przychodzi moment, w którym wycofanie się, staje się jedynym „słusznym” posunięciem. Ważne jednak, że dzięki słowom jednej z bliskich mojemu sercu osób (dzięki @Ewelina), zacząłem patrzeć w nieco odmienny sposób na proces rezygnacji i „powrotu”. Przestałem widzieć w tym porażkę – podchodzę wtedy do siebie z wyrozumiałością i empatią – wiedząc, że kiedy będę gotowy – wrócę na nieznaną mi drogę i być może, kolejnym razem, starczy mi sił by kroczyć dalej. To nie są porażki – to małe zwycięstwa. Wracam więc, regenerując się i zbierając energię do kolejnej wyprawy…
Bywa też tak, że docieram do końca nieznanej mi ścieżki i ze smutkiem odkrywam, że jedyne, co tam na mnie czeka jest murem, którego nie sposób pokonać. Zadaję sobie wtedy pytanie – czy było warto? I choć bardzo chciałbym umieć z pełnym zaufaniem powiedzieć sobie „tak”, to przychodzi to z ogromnym trudem. Wiem, że każde zebrane doświadczenie, niezależnie od tego co czeka na mnie na końcu, jest na wagę złota. Wiem to – z poziomu umysłu. To serce jest tym, które nie potrafi tego zrozumieć, i które pogrąża się w smutku. Dziś już wiem, że najlepszą rzeczą jaką mogę wtedy dla siebie zrobić, to pozwolić sobie w nim być – uznać go, utulić, zaakceptować – bez pośpiechu i z cierpliwością. Bo wszystko co się w nas pojawia, potrzebuje zaopiekowania.
Podążanie za głosem serca nie zawsze jest łatwe, ale każda taka podróż, niezależnie od tego, gdzie nas zaprowadzi, przynosi cenne doświadczenia. Czasem potrzebujemy chwili, by wrócić, nabrać sił i spojrzeć na wszystko z nowej perspektywy. To, że czasem się cofamy, nie jest więc porażką, lecz częścią naszej drogi. Z odwagą i wyrozumiałością wobec siebie, każdy krok – do przodu czy w tył – prowadzi nas do głębszego zrozumienia siebie. I to jest prawdziwe zwycięstwo.

Dodaj komentarz